Robert Bijas
Fotografia przyrodnicza
O żurawiach
poniedziałek 30 marca 2020r.

Było to dawno temu, gdy jeszcze nie fotografowałem. Ale jak to u mnie bywa częściej gdzieś w lesie czy z wędką niż w domu. Wczesną wiosną słyszałem potem widziałem jak nad głową wysoko w przestworzach lecą kluczem wielkie ptaki. Ten głos, ten klangor to był taki głos tęskny i przyjazny dla ucha jednocześnie. Robiło się ciepło, nadchodziła wiosna. Okres nadziei i rozrodu, zalewania łąk i kwitnienia roślin leśnych i łąkowych. Pąki na drzewach nabrzmiewały sokami dopiero co zagrzanymi dzięki coraz dłuższym dniom. Nawet wiosenny deszcz już nie jest przykry. Po nim zawsze pojawiało się coraz więcej zieleni. Mijał czas, i zmieniały się zainteresowania. Nastawała jesień, jeszcze drzewa zielone liście miały jak już słychać było klangor żurawi. Tylko kierunek się zmienił. Widok ten zawsze mnie smutkiem napawał, wiedziałem że nie wszystkie dolecą na miejsce i nie wszystkie do nas wrócą. Zwiastowały także nadejście szarej jesieni i srogiej zimy.

Pierwsze żurawie widziałem żerujące na polach. Dziwny to był widok. Taki nienaturalny. Zdjęcia robiłem z okna samochodu. Dziwne to było. Z jednej strony och, żuraw, z drugiej no dziobie na polu jak kura. Byłem zniesmaczony zaistniałą sytuacją. To tak jakby mi ktoś odebrał coś cennego. Z czasem coraz częściej je u nas słyszałem, bo głos się niesie bardzo daleko. Zbliżała się jesień w przyrodzie, część ptaków już zaczęła swe powroty. Sułówek mój ukochany jakby tracił głos, mieszkańców ubywało. W lesie było coraz ciszej i ciszej. Trele ptasie milkły jeden po drugim. Zaczynało się inne misterium przyrody. Rykowisko! Słychać już było to tu to tam tęskne porykiwania jeleni.

Budzik wyrwał mnie w środku nocy z ciepłego łóżka. Zatelepało mną z porannego chłodu. Termos z kawą dwie kanapki i w drogę. Do łączki mojego kolegi miałem jakieś 26 kilometrów, wtedy jeszcze było dużo dołów. Potem skręcało się w leśną piaszczystą drogę porośniętą po obu stronach wielkimi jodłami i świerkami, miejscami było gęsto od leszczyny, gdzieniegdzie dumnie szumiały strzeliste sosny. Było zimno i mgliście, auto sunęło powoli i po cichu do celu. Jakże było pięknie i magicznie. Za przepustem trzeba było skręcić w prawo. Nie można się było zagapić. O, nie! Gęsta mgła nie ułatwiała zadania. Byłem już blisko tej łąki. W tym momencie chciałbym lewitować by stać całkowicie bezgłośnym. Poczciwa Vitara jakby rozumiała to i tylko cichutko mruczała kolebiąc się na boki jak jej kierowca. Jestem! Delikatnie otwieram drzwi, patrzę pod nogi czy przypadkiem nie złamie jakiejś gałązki którą bym wszczął alarm w połowie Puszczy Solskiej. Plecak ze statywem na plecy, jeszcze tylko siatka maskująca. Ach rękawiczki, są konieczne. Nie z zimna bo da się wytrzymać ale żeby zwierzaki nie dostrzegły migoczących jasnych plam. Niczym się nie pryskałem od komarów. Od razu tego żałuję. Dam radę. Siadam niedaleko pod olchą której gałęzie dadzą mi osłonę z góry i z boku, a także mam na czym powiesić siatkę. W moim przypadku dłuższa zasiadka wiąże się z wygodnym siedziskiem. Takie też miałem.

Mgła robi się coraz gęstsza i bielsza. Teraz miałbym problem z trafieniem gdziekolwiek. Nie widzę dalej niż 10 metrów. Nastaje dzień, od wschodu widać jak mgła się złoci i zaczyna falować. Budzą się żurawie, jelenie które słyszałem dzień wcześniej milczą. Mgła w szarości popadła robiąc otoczenie dość ponurym. Delikatne porywy wiatru przemieszczają obłoki mgły. Odwracam się w lewo bo usłyszałem szum. Ten kierunek nie szczególnie mnie cieszy bo jakiś bęcwał postawił wieżyczkę myśliwska na środku łąki.

Moim zdumionym oczom ukazuje się widok niezwykły, cudowny. Z gęstej mgły wyłaniają się trzy lądujące żurawie. Odległość może dwadzieścia metrów. Nie mogę ustawić ostrości w tej mgle. Na chwilę tracę je z oczu. To jest czas by opanować emocje i ciśnienie. Żurawie tak blisko. Te królewskie ptaki są tak blisko, ale czy wrócą? Może odleciały? Nie widzę nic, mgła robi się biała i złota na nowo. Teraz bardzie polegam na słuchu niż na wzroku. Kurczę, no słyszę że coś chodzi przede mną. Za mną słyszę ciężkie stąpania, może jelenie. I, nagle mniej niż dziesięć metrów ode mnie pojawiają się Żurawie. To rodzice i młody. Serce mi wali niesamowicie, mało się nie uduszę z wrażenia. Są tak blisko że boje się że oddech może je wypłoszyć. Jest pięknie! Robię zdjęcia, z początku rozejrzały się czujnie, ale po chwili dalej żerowały. A ja? Skracałem ogniskową w obiektywie by mi się zmieściły w kadrze. Widziałem jak One pokazywały młodemu gdzie szukać i co jest dobre a co nie. Same też dbały o siebie żerując obok siebie coraz zerkając na przychówek. I było suszenie skrzydeł, i pielęgnacja piór, widok wspaniały, tylko znowu wody brak, ale czy to takie ważne? W końcu to żurawie wszędzie wyglądają pięknie. Jeszcze je sfotografuje w wodzie. Mgła się unosi, światło się coraz bardzie przebija. Pojawia się słońce na łące robię jeszcze kilka zdjęć w pełnym słońcu, żurawie unoszą dzioby do góry i zaczynają krzyczeć. Inne żurawie im odpowiadają. Ta pogawędka trwa jeszcze jakiś czas. Widzę że zaraz się zerwą do lotu. Czy już będą zbierały się w większą grupę, czy tylko polecą na inne żerowisko? Czas pokazał że były z nami jeszcze trochę. Jeszcze mogłem się nacieszyć ich obecnością. Jeszcze nie czas na zimę, nie czas.